Każdy, kto ma swoją drugą połówkę wie, że oprócz ciągłego love (tja.....), istnieje też druga strona medalu.
Po dziesięciu latach bycia razem zdarza nam się ze Szczęściarzem kłócić.
Dosłownie: SIĘ.
Bo najczęściej wygląda to tak, że ja wywrzaskuję swoje ąse i dąse, a mój mąż patrzy na to z politowaniem i uśmiecha się pod nosem.
Albo on dyskutuje, a ja odwracam głowę, bo nie chcę mu parsknąć śmiechem w twarz....
Wczoraj i dziś była kolej Szczęściarza.
Wczoraj i dziś mój osobisty połówek rzucił fochem i innymi słowami.
Wczoraj i dziś ze zdziwieniem komentowałam, że nie wiem, czego ode mnie chce. Wczoraj i dziś miałam niezły ubaw z całej sytuacji.
Wraca dziś w południe do domu, dyskutuje ze mną przez telefon, połowy nie słyszę, bo słuchawka wylądowała na odległość wyprostowanego ramienia. Wykrzyczał swoje, rozłączył się.
Za kilka minut był już w domu, a ja zebrawszy doświadczenia z dwóch dni mówię doń:
- Szczęściarz, ty się musisz w końcu zdecydować i dokonać jakiegoś wyboru.
- E???
- Wczoraj i dziś czegoś ode mnie chciałeś, prawda?
- No, tak.
- Wczoraj i dziś oberwało mi się od ciebie.
- Weź nawet nie wspominaj...
- Szczęściarz, wczoraj oberwałam za to, że mówię ci, co masz robić, a dziś za to, że kazałam ci użyć rozumu i samemu coś wymyślić! Zdecyduj się wreszcie, czego chcesz?
I weź tu dogódź facetowi!
Miłej niedzieli :)