28 stycznia 2020

Mój czas jest najmojszy czyli jak rozciągnąć 24 h?

Przeczytałam kiedyś taki dowcip:
Co różni czarodziejkę od czarownicy? ….. Jakieś trzydzieści lat...
Co różni pannę od mężatki?.... Jakieś trzydzieści kilo....

Na szczęście nie- trzydzieści, ale "po dzieciach" tu i ówdzie przykleiło się do mnie kilka zbędnych kilogramów i nijak nie chce się odkleić. Pomimo próśb i gróźb.

Ale ja dziś tak naprawdę nie, o zbędnych kilogramach, a o różnicach w postrzeganiu czasu PracującejWolnej a ZawalonejPracąiRodzinąMatkiDzieciom. 

Mam w pracy koleżankę. Jeszcze panna (choć już nie długo).
Chwalę się dziś zakwasami, bo przy okazji szkółki pływania chłopców udało mi się zapisać na tor rekreacyjny dla rodziców i upiec dwie trzy pieczenie przy ognisku basenie.  
Raz w tygodniu. 
W poniedziałek. 
Pomimo trzydniowego wyjazdu Szczęściarza i bycia samotną mamą (na szczęście tylko chwilowo). 
Dumna z siebie, bo udało się wszystko pogodzić i nawet dojechać na czas.
I zakwasów dorobić.

Dziś w trakcie zabiegu. ratującego mój bolesny kręgosłup szyjny i zdrowie psychiczne Potworów w jednym, PracującaWolna ordynuje:
- Dziś na basenie popływaj TYLKO rekreacyjnie, nie przemęczaj się.
Ale że jak? Dziś na basenie? Dziś jest dzień gimnastyczny i zakupowy. Dzień basenowy będzie w poniedziałek. 

I wtedy przypomniałam sobie jak to było...

Gdy wychodziliśmy wtedy, gdy chcieliśmy, tam gdzie chcieliśmy i wracaliśmy, gdy chcieliśmy. 
Albo później. 

Teraz wychodzimy w sobotę. Lub w czwartek, ale dopiero po 19-tej, bo o 18.15 do domu dojeżdża z pracy Szczęściarz. Pozostałe dni?
No cóż, nasz czas nie należy już do nas... I wcale mi to nie przeszkadza. I całkiem dobrze jest. Jestem zmęczona, czasem mam ochotę kogoś zamordować, ale tylko czasem. Częściej patrzę w ich stronę i nie wierzę, że są już tacy. I że tyle czasu już upłynęło od kiedy zawładnęli naszym życiem. I sercem.
 I czasem.
 I portfelem. 

(Dziadkowie wytrzymali półtora tygodnia- twardziele.)

15 stycznia 2020

O upływie czasu i zmianie strategii czyli o tym, jak to nikt nie wie -o co chodzi?

Nie mieszkam w domu. Mieszkam w samochodzie. Wiedziałam, że tak będzie, gdy się przeprowadzaliśmy, ale teoria a praktyka... 
Weekendy są za krótkie, a tygodnie za długie. 
Dzieci za szybko rosną, ja robię się coraz starsza... 
Czas leci.
Są gorsze i lepsze dni. Są też śmieszne i te mniej... 
Są też i takie, jak dziś , gdy nie wiem, co powiedzieć.... 
Tak więc niezbyt krótko: mamy ferie. W tym roku poszliśmy "na pierwszy ogień". 
Niby nic. Dzieci posiedzą w domu, w końcu dwie trzecie z nich to już nastolatki. Najmłodszy, co prawda, dopiero na początku podstawówki, ale po pierwsze matka dzieciom pracuje tylko przed południem, a po drugie nie wchodząc w drogę Starszemu, Groszek zwiększa swoje szanse na szczęśliwe i długie życie.
Tak było w ostatnie wakacje i się sprawdziło. 
Dzieci szczęśliwe gniły rano na kanapie. Około południa uaktywniały się odkurzając i wykonując inne czynności konserwujące powierzchnie płaskie tak, by matka dzieciom zadowolona się okazała.
I tak miało być teraz. 
Ale to byłoby za proste.
Tak więc około niedzieli odezwali się Dziadkowie z propozycją pomocy. Nieświadoma niczego zgodziłam się, wszak Teściom się nie odmawia (tak przynajmniej twierdzi Szczęściarz). 
Więc przyjechali. W poniedziałek. W swej naiwności myśleliśmy, że będzie jak zwykle. Babcia nasmaży placuszków, pograją z dziećmi w planszówki, pójdą na spacer i wrócą do domu. 
Myliłam się, oj jak myliłam...
Babcia i dziadek mieszkają z nami już trzeci dzień. Dzieci wyrwane z rutyny nie mogą się odnaleźć. Ja nie mogę znaleźć miejsca w domu, a Szczęściarz..... pojechał w delegację na drugi koniec kraju. Na szczęście ferie trwają tylko dwa tygodnie, więc może przeżyjemy? 
Sytuacja jest o tyle dziwna, że dotychczas nie spotykana. Dziadki szybko się zwykle ewakuowali. A teraz, nie zważając na krzyki, kłótnie i niechęć do wykonywania rozkazów przez Potwory, twardzi są. Nie poddają się.
 O co chodzi?