26 października 2011

Dziecko we mgle...

Leciała kiedyś reklama, w której pod koniec padało kultowe (brrr... jak ja nie lubię tego słowa, ale pasuje tu ono jak ulał...) pytanie:

- Marchewkę kupiłeś?

Zadawała je kobieta swemu "nie śpiącemu, przecież, przed telewizorem, tylko ciężko spracowanemu" mężczyźnie.

U nas miała dziś miejsce dokładnie odwrotna sytuacja.
Wyobraźcie sobie: 5.30 rano, Nina już ubrana, robi się "na człowieka", co by nie wystraszyć ludzi w pracy. Dumam, co tu przygotować progeniturom do przedszkola (wiem, wiem, wieczorem powinnam, ale nie poradzę nic na to, że zasypiam przy usypianiu potworzastych i już mi się nie chce...).

Wszyscy śpią. Młoda śpi. I Młodszy śpi. Teściowie też śpią (tak, znowu tu są :)))
Cisza, spokój, malutkie światło, za oknem ciemno...
Kręcę się po sypialni, wyciągając z komody ciuszki Młodej, gdy słyszę:

- Wyprasujesz mi koszulę?

Dawno już nie popłakałam się tak ze śmiechu. Mój mąż, moje ślubne (nie)szczęście leżący jeszcze w cieplutkim łóżeczku i mający w perspektywie prawie półtorej godziny snu, nie myśli o tym, że na desce do prasowania stoi sobie nader użyteczny sprzęt pod dumną nazwą "żelazko", tylko życzy sobie, bym mu "pomogła", bo on sobie jeszcze chwilkę pośpi...

- A nie możesz sobie sam jej wyprasować?
- Próbowałem, ale ona dalej wygnieciona wygląda...
- To może żelazko włącz do prądu?

Zawsze mówiłam, że mam dodatkowe dziecko, ale to niestety moja wina, bo wychodząc z założenia, że ja to zrobię szybciej, sprawniej i z mniejszymi skutkami ubocznymi w postaci dodatkowego sprzątania, robię krzywdę sobie... Czas się zmienić!
Zaczynam od dziś. Szkoda tylko, że Szczęściarz się o tym nie dowie, bo wraca dziś późno :)))

15 października 2011

Logika pięciolatka czyli spokój nam chyba nie pisany....

Młoda przeszła ostatnio z głupio-mądrego etapu swojego życia (tłumacząc się z kolejnej głupoty śmieje mi się w twarz) w mocno destrukcyjny.

Efektem jej nowej pasji jest pomalowany czarnym flamastrem rękaw jej czerwonej kurteczki czy "upiększona" malowana pod koniec sierpnia ściana w salonie...
Z bardziej "genialnych" pomysłów mojej córki wyliczyć jeszcze mogę wsadzoną do skarpetki na nodze modelinę (fioletowa "żarówa") z którą przespacerowała się po dywanie w salonie zostawiając wyraźne ślady przestępstwa...

Po akcji z kurtką rozmawiam z Młodą:

- Córeczko, dlaczego to zrobiłaś? Przecież wiesz, że rysujemy tylko na tablicy lub kartce...
- Bo ja myślałam mamo, że jak to zrobię pod stołem, to nie zauważysz...

Logika pięciolatków jest dla mnie za trudna... Po powrocie Szczęściarza wołam wszystkich i zlecamy Młodej wymyślenie dla siebie kary.

- Możesz mi mamo zabrać flamastry...
(- No, córeczko, niezłe rozwiązanie... pomyślałam)
- ... mam inne w pudełku z kredkami...

...zwaliła mnie z nóg... bycie rodzicem bywa ponad moje siły...

Świadomość pojawienia się Fasolki w naszym życiu dociera powoli (kilka "popsutych" testów czy wizyta u lekarki jeszcze o ciąży nie świadczą, prawda? :))
Wychodząc w piątek rano do pracy życzyłam na wpół śpiącemu Szczęściarzowi, by on i dzieci dobrze się bawili w pracy i przedszkolu, na co usłyszałam "wy też"... Trafiło mnie, niczym obuchem w głowę, bo jestem jeszcze na etapie, w którym "zapominam". Początki zawsze są u mnie prawie bezobjawowe (nie licząc konieczności wymiany górnej części bielizny na większą, czym się wcale nie cieszę, bo i tak duża ze mnie kobieta).
Tak samo dotarła do mnie świadomość Młodej. Szczęściarz przysłał mi sms "jak się czujecie?"....

Dziękuję Wam za ciepłe słowa pod ostatnim postem. Były mi bardzo potrzebne. W tej chwili już wszystko się układa, a co wyjdzie z nowych porządków? Zobaczymy...

Komu placuszka jogurtowego z rodzynkami i wiórkami kokosowymi? Zapraszam :)

10 października 2011

12 mm...

Zastanawiam się czasem, jak w jednej, nie za dużej, nie za małej, głowie mieści się na raz tyle emocji? Jak człowiek to robi, że nie wariuje od tego nadmiaru?
Od dwóch tygodni mam głowę jak dynia (tak się właśnie czuję) i nie chce być mniejsza...

Dwa tygodnie temu, w niedzielę nie zdałam testu... A może właśnie go zdałam?
Sądząc po tym co i jak myślę, chyba go nie zdałam...

W czerwcu triumfalnie odtrąbiłam wykonanie planu rocznego. Dzieci poszły do przedszkola, ja znalazłam pracę.
We wrześniu poszłam do pracy i odżyłam.
Za bardzo odżyłam.
Tak odżyłam, że plany na przyszłość zaczęłam robić.
Szkolenia, może studia podyplomowe... Wszystko przede mną....
Taaa.....

Dwa tygodnie temu zobaczyłam dwie kreski. W minioną sobotę zobaczyłam pulsujące potwierdzenie.

Cieszę się, choć jest mi trudno się cieszyć. Właśnie rozkręcałam się w pracy...
Nie jestem chwilowo ulubienicą moich współpracowników (charakter mojej pracy zmusił mnie do postawienia wszystkiego na jedną kartę) .
Moje życie wymknęło moi się ostatnio spod kontroli, bez żadnego planu...

Jedyną jasną kartą jest ciągły uśmiech na twarzy Szczęściarza i jego chęć podzielenia się z całym światem wiadomością. Czego mnie się odechciewa po komentarzach, które słyszę co krok (łącznie z własną rodziną)...

Wczoraj ryczałam na filmie z Barbie... masakra...

9 października 2011

Jak w kalejdoskopie...

Dwa tygodnie minęły jak z bicza strzelił...
Praca, dom, normalne... Dodatkowo (znów) teściów gościliśmy, tym razem wyjątkowo... tylko tydzień :)
Kolejne wesele za nami, na szczęście ostatnie w tym roku...

I mętlik w głowie... Od dwóch tygodni... Gonitwa myśli...

I pytanie na dziś:
Co trzeba zrobić, by rozłożyć na łopatki swoje właśnie poukładane życie?