25 listopada 2012

Imprezowy tydzień

Groszek tak nas polubił, że nie chce się z nami rozstawać. I nie mam tu na myśli czasu, gdy nie widzi któregoś z rodziców (no dobra, póki co mam fory, bo ojcu cycki nie urosły). Nasze kochane maleństwo polubiło zabawy nocą. Koniecznie z którymś z rodziców, bo samemu nudno w łóżeczku...
Do tej pory piąta rano była standardową godziną pobudki. Ostatnio stwierdził, że pierwsza w nocy jest równie dobrą godziną... 

Doprowadził mnie tym do ostateczności ( tata przecież musi się przecież wyspać i do pracy rano wstać), bo co prawda lubię się z kruszyną bawić, kruszyna świetnie się chichra (kruszyna, hehe, ponad 9 kg kruszynki), ale spać też czasem lubię... Ba, ja potrzebuję snu...

Tak więc zaczął się horror nocnych imprez, bo wbrew zdrowemu rozsądkowi, nawet budzony wcześniej na karmienie, niezmiennie się budził o pierwszej... 

A potem o trzeciej, czwartej i .... juppi!! tak!!! zgadli państwo!!! zaczynamy dzień, bo już piąta!

Do kompletu od wtorku do piątku młodociani ze swoim kolegą wirusem też imprezowali w okolicach "wielkiego ucha" , co dało niezapomniany tydzień...

I nagle, tak jak zaczęły się pobudki śródnocne (te, na zabawę), tak się skończyły...
Zgłupiałam. O co chodzi? 
Do czasu...

Czasu, w którym

mały 

sqbaniec

wziął i mnie ugryzł....

swoim pierwszym zębem, który dopiero się przebił przez dziąsło...

i tym sposobem zmieniliśmy status:
z ssaka na gryzonia...


17 listopada 2012

Jak sobie pościelesz, czyli z trójką nie wygram...

No właśnie... Od swojego urodzenia, Groszek zasypia ok. 19, a zaczyna dzień "grrrrrghhhhhhhhhhhh" i potokami śliny zależy- od 4.30 do 5.30... Natężeniem głosu stara się obudzić Sąsiadeczkę 2 piętra wyżej. Wczoraj przed 5 rano wpadłam na to, skąd skowronek ma taką skłonność. W ciąży chodziłam, a raczej jeździłam (z racji odległości) do pracy. Wstawałam co dzień o 5, by ok. 6.05 wyjść z domu i na 7.00 dojechać do firmy... Nie powiem, pasowało mi to, bo wcześniej kończyłam, ale dziecię się mnie nauczyło, że ta nieludzka pora jest właśnie porą wstawania i nijak nie mogę mu wytłumaczyć, że ludzie wtedy jeszcze śpią... No i takiem sobie pościeliła i wyspać nie mogę.....

Chorobowy ping- pong trwa (chociaż może jest to raczej chorobowa gra w "dwa ognie"?). Na kogo padnie, ten chory... Młoda, Młodszy, Młoda, mama, Groszek, Młodszy.... Z tej okazji spędziłam ostatnio trochę czasu z Młodszym. Dla niego to kara, bo roznosiła go energia wewnętrzna przeokrutnie i z chęcią by poszedł do przedszkola, a tu trzeba być cicho, bo brat śpi.
Potrzebny mi był ten czas. Okazało się, że mój niesforny czterolatek sam, bez siostry jest zupełnie innym chłopcem. Potrafi być cicho, usiąść z zeszytem i szlaczek zrobić, budowaliśmy coś tam z klocków, a ja nie mogłam się nadziwić... I plułam sobie w brodę, bo dotarło do "matki roku" (o tym za chwilę), że patrzałam na niego zawsze przez pryzmat Młodej, a tu nagle mam zupełnie inną osóbkę... Przez cały ten czas żadnej łobuzerki, zwracania na siebie uwagi... Bo byliśmy tylko my i Groszek... Kochany chłopiec z niego... A kwiatków "zasadził" tego dnia tyle, że musiałam zapisywać, by nie zapomnieć żadnego, bo takie dziecię mnie się trafiło...

- mamo, podziel jabłko, pół dja mnie, pół dja ciebie
- proszę, synku
- mamo, dbam o ciebie, pjawda?
- prawda synku
- no, zieby tyś ziła 

(no właśnie, żyję, bo chociaż synek o mnie dba... :))

                                                                              ********

moje dziecko ma coś, co jest w stanie jeść na śniadanie, obiad i kolację... naleśniki.... kiedykolwiek zapytam, co by zjadł,odpowiedź zawsze brzmi :naleśniki. Byliśmy niedawno u teściów i co dzień rano, na śniadanie miał naleśniki "bo tak je lubi przecież"  , nic nie mówiłam, bo nie ja je musiałam robić... 
któregoś dnia wstałam wcześniej niż babcia i na śniadanie usmażyłam im chleb w jajku. Młodszy zjadł i...

- pyszne mamo, a jak wstanie babcia, zjobi najeśniki...

Siedzimy w domu przy okazji choroby, pytam choruska, co by zjadł na obiad... niespodzianka! 

- mozie pojedziemy do miasta i zjemy najeśnika?
- Młodszy, ale nie można odżywiać się tylko naleśnikami, może zrobimy zupkę, tam są witaminki, szybciej wyzdrowiejesz?
- mamo, ale w dżemiku od babci też są witaminki...
                                                                                  *********

A na koniec Młoda... Kilka słów wstępu. Biżuterii nie noszę (mam wszystkiego ze 2 pary kolczyków i pierścionek zaręczynowy), może dlatego, że od kilku lat grozi to poszerzeniem dziurek w uszach czy kolejnym zerwanym łańcuszkiem... Makijaż w moim wykonaniu to coś tam na twarz, mascara i błyszczyk na usta... paznokcie z racji pracy i małych dzieci (oraz wygody) krótko obcięte. 
Więc skąd u mojego dziecka zainteresowanie tym wszystkim? Kiedyś tam, gdy była mała (ze 2,5 roku miała) wysmarowała sobie twarz błyszczykiem. Od wczoraj chodzi z zielonymi paznokciami- nie, to nie lakier czy flamaster,moja córa nakleiła sobie tipsy (z kolorowego papieru z klejem)... boję się pomyśleć, co będzie dalej, skoro mam prawie- sześcioletnią tipsiarę w domu :))

11 listopada 2012

Męskie wyjście

Z racji tego, że Młodszemu tata dał obietnicę, to i dotrzymać jej musiał. 
A zaczęło się we wrześniu.

Poszła Młoda ze swoją chrzestną do kina. Na "dziewczyński" film. To i Młodszy w domu się ostał. 
Popłakał trochę w domu... Żeby śmieszniej było, zrobił to PO powrocie siostry z kina, po tym, jak oddała wielkiemu uchu cały napój, popcorn i żelki, na które chrzestną naciągnęła. Że on "też chciał iść na Dzwoneczka z Młodą, buuuuuuu.....".
 I tata obiecał mu wspólne wyjście dla facetów, na film "chłopacki".

Z racji tego, że nic ciekawego nie chciało wleźć na ekran, a podczas wizyty u teściów Szczęściarz wpadł na genialny pomysł pójścia na mecz "lokalnej siódmej ligi". Mecz przyjaźni (hehe), żeby nie było. Wcisnęłam mu Młodszego, co by zaliczył męskie wyjście.

Wracają moje chłopaki z meczu i opowiadają, jak fajnie było, jak się nakrzyczeli i w ogóle... 
Na to Szczęściarz mówi, że krzyczeli i owszem... Kibice nazwę swojego klubu, a Młodszy (krzyczał tak, że wzbudził ogólną wesołość...)


 "Bob Budowniczy, damy radę!!!" 

10 listopada 2012

Buntownicy

Odkąd Młodszy skończył cztery lata, stał się bardziej roszczeniowy... "ja chcę" pojawia się coraz częściej w naszych rozmowach, co ciekawsze działa to tylko w jedną stronę- patrz: Młodszy ma dostać coś tam już, teraz, w tej chwili, a reszta od niego nic absolutne...( coś, jak Kali sienkiewiczowski)

Kilka dni temu opowiadałam koleżance sytuację z autobusu (zielonego nie ma, a nowiuśkiego nawet na horyzoncie jeszcze niet, chociaż kaska czeka, buuuuu....), którym do firmy musiałam ci ja pojechać...

Do ad remu. Jechał był nim (autobusem, znaczy się) tata z synkiem w wieku lat nieco przed nastolatkowym, plus minus dziewięć- dziesięć, który to syn "opowiadał" całemu autobusowi łącznie z pasażerami, jakiego to ma fatalnego ojca, bo ten nie chciał wykonać rozkazu, tylko wciągnął syna do autobusu i cierpliwie tłumaczył, że czasu nie mają i muszą nim jechać... No, normalnie na policję zadzwonić i skazać ojca na kazamaty :) 

Jedziemy tak sobie już z trzy przystanki, syn nie milknie, w końcu obiecuje ojcu, że "zabije go"... Widząc minę ojca zorientowałam się, że groźba padła nie pierwszy raz i rzeczony po prostu ją zignorował, znaczy się, chował się nie będzie....

Wraz z koleżanką, która takie tematy na co dzień przechodzi (czwórka dzieci od 17 lat do 1 roku) stwierdziłyśmy  że cudaczne fazy i bunty przeżywają nasze progenitury...

No i teraz, dziś, przed chwilą doświadczyłam na własnej skórze, że i bunty zaraźliwe są... 
Mam coś takiego, że wraz ze stopniem niewyspania spada u mnie poziom cierpliwości, w związku z tym potworzaki wydają się bardziej potworne i zbuntowane... 
Chcąc zakończyć dyskusję mówię małym paskudom:

- Dzieciaki, spróbujmy zrobić tak, że wy będziecie bardziej słuchać, to, co ja mówię, a ja będę mniej krzyczeć?    (...krzyk jako stan przed furią jest kolejnym stadium po: prośbie, łagodnej perswazji, poleceniu  i nakazie...)
- CO?????   (to Młoda "obudziła" się, że matka czegoś od niej chce, patrząc nieprzytomnym wzrokiem na rodzicielkę...)

Czułki mi opadły... Ostatnio powtarzam każde polecenie dwa razy, bo co dotyczy Młodej, na pewno nie dotyczy Młodszego, to po co ma słuchać, żeby np. ominął tę kałużę? Czekam z niecierpliwością, aż Groszek zacznie biegać i będę musiała powtarzać wszystko trzy razy... Normalnie nie mogę się doczekać...

5 listopada 2012

Zaraza zarazę zarazą pogania...

Zaraza jakaś nas dopadła, jak nie Młoda, to Młodszy.. A tu pogoda sprzyja wyjściu i co? I dooopa, siedzimy w domu, u teściowej zresztą  :)

A tymczasem się dzieje. Działo, znaczy się. Cztery lata temu się nam był Młodszy objawił ze swoimi paluszkami pianisty (choć po ostatnich "gościnnych występach" u Damianka- kuzyna moich potworków, zawód: kieszonkowiec też wchodzi w grę- Młodszy zakosił  bowiem motorek kuzyna, a na pytanie, czy pytał o zgodę stwierdził, że "przecież następnym razem mu go odda"... ). 

Mój "świeży" czterolatek poza momentami, w których wqrza wszystkich dookoła jest całkiem rozkoszny.

Dziś np. usłyszałam, że to"najfajniejsze ujodziny w jego życiu" i że "zawsze marzył o takich prezentach"

Wczoraj zaprosiliśmy przyjaciół wraz z ich sześciolatkiem. Chłopcy bawili się klockami do czasu, gdy Młodszemu się odwidziało. Przeszedł raz i drugi po budowli kolegi... Nie można było z nim wczoraj dyskutować, sensu nie było, próbowałam dziś...

- Młodszy, dlaczego popsułeś budowlę kolegi? Chciałbyś, by ktoś zrobił coś takiego tobie?
- Nie chciałbym, a budowlę popsułem niechcący...
- Niechcący?? Dwa razy?

(tiaaa... niechcący, to ja wczoraj kawę rozlałam...)

Żal mi tego choruska, śpi już, z gorączką... A ja przypominam sobie, jak to było te cztery lata temu, uśmiecham się pod nosem, cieszę się, że mi dorasta, że odnajduje się w grupie, radzi sobie w życiu i powoduje, że często się uśmiechamy...