11 lutego 2014

Ly, le, ly.......

Tydzień temu miałam popołudniową zmianę w pracy. To o tyle fajne, iż rano pośpię sobie (do szóstej, bo do szóstej, ale zawsze.... bo przecież na rano wstaję o piątej :)))).
Młoda jeździła ze mną, więc Szczęściarz ogarniał li i jedynie Młodszego, a to przy zbuntowanym pięciolatku znaczy tyle, co nic....

Ubierają się więc moje chłopaki w przedpokoju. Już w blokach startowych, co by tylko wyjść, a na drodze jedyna już przeszkoda.
Groszek stoi przy drzwiach i jak mantrę powtarza:

- Ly, le ly! Ly. le ly!

Szczęściarz, jak zwykle w niedoczasie, woła, co bym zabrała malucha na ręce bo i tak zaraz płakał będzie, po zdjęciu go z posterunku. Ale mama, jak to mama, nie w ciemię bita i juz zdążyła co nieco poznać najmłodsze dziecię.

- Groszek! TRZY, CZTERY START!!!!!

I Groszek.... wystartował do biegu do pokoju, a zdumione oczy ojca dzieciom mówiły wszystko.....

1 komentarz:

  1. Hi, hi....kto zna najlepiej własne dziecko ? no właśnie...
    ściskam :)

    OdpowiedzUsuń