Tyle właśnie prosiłam, błagałam, zaklinałam i wrzeszczałam z bezsilności na moje średnie dziecko. To niepisate i nieczytate ( w odróżnieniu od Tej, która" połknęła" już kilka sag i kompletów książek oraz Tego, który czyta szybciej w pierwszej klasie niż niejeden, znany mi skądinąd piątoklasista).
- Nie! Nie będę tego czytać! Po co mi to?
Ja rozumiem, to całe 16 stron. Ciężki orzech do zgryzienia. Trzeba by poczytać i - o zgrozo!- zrozumieć...
No i czas mijał, książka leżała i się kurzyła...
Aż do dziś, kiedy czas minął, a Wychowawczyni ogłosiła omawianie lektury.
Całe szczęście zdalnie i nie na czas...
Podręcznik trzeba było otworzyć, a tam pytanie o plan wydarzeń.
I zonk.
Jak tu napisać, gdy matka stoi nad głową i nie pozwala zerknąć do internetów?
Trza przeczytać.
No i zrobił to! Usiadł na pół godziny i przeczytał te 16 stron! I zrobił ten plan!
A potem okazało się, że pytanie było niżej i wcale planu robić nie musiał... Matka źle doczytała (swoją drogą chyba już czas na poprawiacze wzroku, bo dłużej ciężko udawać, że widzę dobrze, jak nie widzę?)
I jak mam teraz spojrzeć na Potwora i się nie śmiać?
A ta księga grubości Harrego Pottera, ciężaru Nad Niemnem i zrozumiała jak Słownik Wyrazów Obcych to ... "Katarynka".