31 stycznia 2019

Strajk domowy czyli o tym jak to z hazardm było

Ogłosiłam strajk. Domowy. Bo mam dość.
Trochę późno. Ale lepiej późno niż wcale. Tak mówią. 

W sobotę po całym tygodniu czas było odświeżyć dom. Nie ma nas, a bałagan "się robi". Sam się robi. 
Tak więc porządki czas zacząć. Sęk w tym, że moja rodzina uważa, że- tak, jak bałagan- tak i porządek SIĘ robi. 
W związku z tym oni mają więcej czasu na swoje przyjemności.
Ogłosiłam więc od poniedziałku strajk. Nie robię zakupów, nie sprzątam, nie gotuję i nie opróżniam zmywarki.
Efekty są zaskakujące. 
Młoda (lat 12- jak ten czas leci) dokonuje odkrycia, że kuchnia jest całkiem fajnym miejscem i może ewentualnie spędzać tam więcej czasu.
Szczęściarz odnajduje coraz ciekawsze miejsca w lokalnym dyskoncie (do tej pory wiedział. jak się kupuje pizzę i jogurty).
Młodszy potrafi co prawda opróżnić zmywarkę, ale okazuje się, że mamy dodatkowego domownika. Hazard zagościł nam w progach, bo owo opróżnianie wynika z przegranej w piłkarzyki.

No właśnie- piłkarzyki…
 Szczęściarz zaczął specjalizować się w ogrywaniu dzieci.

Tak więc- drogie mamy- nie przykład, nie nauka, nie tłumaczenie, a hazard jest najskuteczniejszym motywatorem domowym.
Przynajmniej u nas.

A ja?
A ja złapałam taką infekcję, że lekarka położyła mnie z pilotem i laptopem na kanapie i kazała nosa spod koca nie wystawiać. Usłyszawszy tę wiadomość mój mąż ukochany nie byłby sobą, gdyby nie skomentował:
- Widzisz żona? Nie możesz strajkować, bo momentalnie zdrowie Ci szwankuje...

2 stycznia 2019

Jeszcze jeden dzień.....

Jeszcze jeden dzień. Urlop od wszystkiego. Dzieci w szkole, Szczęściarz w pracy, a ja na kanapie. 
Pierwszy dzień od dawna, gdzie nic nie muszę.... Rozpusta. A może dobra wróżba na Nowy Rok? Więcej czasu? 
Przyznam, nie zaglądałam długo, ale też- działo się. W zasadzie dobrze się działo. Wchłonęło nas to "dobrze". Nie miałam pojęcia, ile potencjału we mnie drzemie. Ile chcę, potrafię, mogę....
Szkoda tylko, że doba jest taka krótka, a ja taka niezorganizowana, bo na wszystko czasu nie wystarcza, a baterie też trzeba czasem naładować.
No cóż, może teraz się uda? 
Pomału.

Mój malutki, maluteńki Groszek, który całkiem niedawno się urodził, a który we wrześniu tego roku pomaszeruje do pierwszej klasy, w niedzielę poprosił, byśmy w kościele podeszli do żłóbka, obejrzeć go. Tak więc podchodzimy, a moje dziecię przejęte do tej pory rzuciło okiem i z wielkim rozczarowaniem pyta:
- Mamo TO JEST TO????
- Tak synek to jest żłóbek.- zapewniłam
- Ale mamo, to JAKAŚ KLATKA JEST!

No i się dowiedziałam....

Dobrego Roku wszystkim życzę