... to niedługo cycki wylądują mi na czole...
Groszek przeszedł w swoim osobistym rozwoju kolejne etapy.
Po: ssaku- plującej lamie- gryzoniu- pełzaku- szczeniaczku, osiągnął poziom nietoperza drapieżnika- szczypawki.
Że nietoperz drapieżnik?
Moje Groszkowe szczęście jest bardziej aktywne nocą i skoro świt. Z kurami wstaje i swoim echolokatorem sprawdza, czy mama przypadkiem za długo już nie śpi...
Gdy okaże się, że można wskoczyć rodzicom do łóżka, trzeba, niczym tolkienowski Gollum, próbować odgryźć mamie palec z obrączką, bo co będzie tak w świetle latarni połyskiwać samotnie, gdy lepiej można ją do paszczy wsadzić?
Że szczypawka?
Podczas karmienia trzeba mamie uszczypnąć każdy centymetr kwadratowy dekoltu...
Jeśli to prawda, z ujędrnianiem, to może powinnam skończyć z karmieniem?
W tym tygodniu i Szczęściarz osiągnął kolejny level ojcostwa.
Że jest dobrym ojcem, to mówię wszem i wobec. Że ma do progenitur więcej cierpliwości niż rodzicielka, wszystkim wiadomo.
Ale do tej pory nawyki wolno- czasowe były dlań świętością.
Aż do tego tygodnia, gdy w kolizję weszły tatowa piłka, tańce Młodej i popołudniowa zmiana mamy.
Do końca się wahał, przekupić próbował, ale potomki nieprzekupne się okazały, na salę pograć w piłkę nie chciały, więc rad- nierad ugiął się ojciec wobec opinii większości i pojechał z Młodą na tańce, tym samym poświęcenie rodzicielskie wykazując.
Pochwaliwszy, stwierdziłam, że prawdziwy egzamin zdał, choć i wcześniej takowe bywały, aczkolwiek mniej spektakularne...
Tym zdaniem żegnam się, uciekając na naleśniki - teściowej,
która to ulegając Młodszemu co dzień, trzy razy dziennie jest w stanie naleśniki smażyć...
Miłej niedzieli :)