Zła żona ze mnie, zła kobieta... A wszystko przez kota...
Leży sobie moje ślubne Szczęście na kanapie. Zrelaksowany, jak tylko w sobotę można. Wpatrzony w komórkę, jak to tylko on potrafi. Szachy na tapecie, gra.
A w tle odbywa się kłótnia. Jak co dzień. Wiele razy dziennie. Nasze dwie Koty wrzeszczą i uskuteczniają berka.
Tak więc, Szczęściarz leży, koty biegną przez salon, cóż takiego może się stać?
Mała Kota odbiła się od podłogi, przefrunęła nad stolikiem kawowym, zrobiła międzylądowanie na twarzy Szczęściarza i pofrunęła dalej, zmieniając trajektorię zrywającym się z krzykiem mężem moim jedynym.
A ja? Oplułam się kawą, którą piłam w tym czasie, a na zarzut rzucony z kanapy:
- Pożałowałabyś chociaż trochę podrapanej twarzy mej!
- Gdy tylko przestanę się śmiać...- byłam w stanie ledwie wybełkotać.
Brak mi empatii i zupełnie nie popłakałam się ze śmiechu.
P.S. Żaden mąż nie ucierpiał (za bardzo) podczas tej akcji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz