Dzień Dziecka. Był wczoraj. Dzień jak wszystkie. Czyli po południu miałam już wszystkiego dość. Po trzech dniach ogarniania wszystkiego, organizowania i bycia samotną (koleżanka twierdzi- samodzielną) matką, gdyż Szczęściarz wziął był pojechał w delegację, miałam już serdecznie dość własnych dzieci. I wyrzuty sumienia na tę okoliczność również, bo to w końcu tylko dzieci. Które krzyczą, drą się, kłócą i płaczą na zmianę. Do tego kłopoty z Młodszym, które nawarstwiają się od kilku miesięcy i które próbujemy rozpracować. A do tego trzeba czasu, który doprowadza mnie do rozstroju nerwowego przy każdym telefonie. A te będą, do czasu, aż rozpracujemy, w czym problem. I koło się zamyka.
Nie spodziewałabym się nigdy, że zacznę odczuwać ściskanie w żołądku na dźwięk telefonu. Gdyby problem był błahy, po prostu nie odbierałabym. Ale nie mogę. Muszę. I będę, dopóki problem będzie trwał. Jeżdżę, odbieram, gaszę, towarzyszę...
I uśmiecham się. Bo co mam robić?
I uśmiecham się. Bo co mam robić?
Wiesz, że wszystko mija...nawet najdłuższa żmija...Banał, ale czas zrobi swoje, tyle że swoje trzeba przejść.
OdpowiedzUsuńTrzymaj się i...uśmiechaj, jak najczęściej uśmiechem radosnym.
Sił i wytrwałości.
OdpowiedzUsuńI żadnych wyrzutów sumienia! Robisz to, co w danej sytuacji najlepsze;D
Pozdrawiam
Oj...
OdpowiedzUsuńOj...
OdpowiedzUsuń