Kilka infekcji, zapalenie ucha i groźbę pozbycia się trzeciego migdała później....
No cóż.... Żyjemy i, o dziwo, mamy się chyba dobrze.
W tak zwanym międzyczasie zaliczone: urodziny Szczęściarza (a ja taka młoda żona przy nim :)))))), rocznica ślubu, dwie nowe, nowiusieńkie stałe jedynki, i.... jedenaście kilogramów mniej (a co! pochwalę się, że wytrwałam!)....
I ta rocznica coś mi przypomniała.
A tak naprawdę, naprowadziła na myśl. Jakże życiową myśl. Mądrą i głęboką. A co!
Bo bociany przynoszą dzieci.
Taaaa... Już widzę co niektóre uśmieszki... Ale tak jest. Naprawdę....
Tak więc ad rem. W prezencie ślubnym przyjaciele wysłali nas na kilka dni w głuszę. No, prawie. w każdym razie daleko, cicho, wietrznie (głowy nam prawie pourywało, ale sorry, taki klimat...) i bez auta. Przyjechali nas ratować stamtąd m.in. teściowie, którzy po drodze trafili na jakiś odpust (czy inną podobną imprezę) i zakupili tam bociany.
Sztuk trzy, na gnieździe. Wyprodukowane masowo, nic na tyle urokliwego, by zasłużyły na miejsce w salonie, wylądowały na najwyższej półce w sypialni i tyle o nich pamiętałam.
Do czasu.
Do czasu aż leżąc w sypialni i karmiąc najmłodszego oseska, trzecią naszą niespodziewankę wypatrzyłam ptaszory.
I pomyślałam, że tak, jak śmiałam się z ich mocy, tak może faktycznie cooś w nich jest?
A jeśli tak, TO JA MAM JUŻ DOŚĆ DZIECI I NIE CHCĘ ICH (bocianów, znaczy się) W DOMU WIĘCEJ (co by nie zapeszać)!!!
Poszedłszy po rozum do głowy stwierdziłam, że skoro coś w tym może być, nie mogę zmarnować potencjału i wyrzucić gniazda...
Wraz ze Szczęściarzem "znaleźliśmy" w rodzinie kogoś, kto wręcz z lornetką w garści próbuje ściągnąć nad swe domostwo choć jednego bociana. Oddaliśmy gniazdo w dobre ręce (po naszej historii wyciągnięte szeroko).
Puenta?
Niecałe półtora roku później, w dopieszczonym pokoiku, w wytęsknionych rękach świeżo narodzonych rodziców, zamieszkała mała dziewczynka.
Piękna, zdrowa i najbardziej kochana w świecie (oczywiście oprócz moich potworków, które czasem doprowadzają mnie do szału, a i tak nie zamieniłabym ich za nic w świecie).
I kto teraz powie, że dzieci nie przynoszą bociany?
Miłego dnia Wam życzę!!
Jejku, jejku.... Ale heca.... Pewnie to wina tych bocianów! Buziaki!
OdpowiedzUsuńHaha...no tak, u nas chyba one jakoweś wyjątkowo liczne zasiedlenie mają ;-) Taaa...z okien mamy widok na komin z bocianim gniazdem, prawdziwym! I prawdziwe ptaszydła w nim siedzą ;-) Fakt ten, nie powiem, stanowi dość jednoznaczne przełożenie w kwestii liczby dzieciów naszych ;-) Ściskam mocno!!!!
OdpowiedzUsuńDzisiaj: Mami widziałem bociany. Dwa. A wiesz? Podobno wtedy pojawiają się dzieci. Lepiej żeby nie latały nad naszym domem ;)))))
OdpowiedzUsuń