11 lutego 2012

Dzień świra czyli efekt motyla...

Filmowo dziś, ale tylko w tytule..

Jestem "dumną"posiadaczką jednego z niewielu już (w tej chwili, bo i mróz zelżał) modelu "auta sezonowego" czyt. Nina posiada zielonego, a kula się środkami komunikacji miejskiej i podmiejskiej.
W związku z tym wstaje się przed świtem, idzie się na autobus na osiedlu, jedzie się tymże autobusem do pętli i przesiada się do tramwaju, którym jedzie się do miejsca zwanego zakład pracy. Godziny odjazdów tychże, dopasowane do siebie, pozwalają nie spóźnić się i bez narażania na szalony wzrok tych, którzy chwilę po siódmej wchodzą w nasze progi, zrobić sobie coś rozgrzewającego do picia i odmarznąć.
Tyle w teorii.

Gdy nadchodzi tytułowy dzień świra okazuje się, że autobus, co prawda, odjeżdża punktualnie, ale spotyka na swej drodze kilku zakapturzonych "panów dżentelmenów", którzy dopiero skończyli imprezę i postanowili "złapać" sobie właśnie ten autobus. Gdy kierowca (i słusznie) nie chce ich wpuścić, bo toto i pijane, i pomiędzy przystankami, "panowie dżentelmeni" zupełnie niechcący, przez przypadek łamią mu wycieraczki...
I w tym momencie pana kierowcę dopada amnezja. Wzywając pomoc w postaci naszej nieocenionej policji, zapomina całkowicie o tym, że wiezie pasażerów chcących z zupełnie niewiadomych mu przyczyn zdążyć do miejsca, dzięki któremu stać ich na bilet miesięczny... Niepojęte... Zdziwieni pasażerowie słyszą szczątki rozmowy pana kierowcy "... tak, zaczekam na przystanku..."

Tu następuje część niecenzuralna (w związku z tym zostaje ona pominięta), po której panu kierowcy wraca pamięć i wiezie pasażerów do najbliższego, pozwalającego na przesiadkę przystanku.

Efekt spotkania z "panami dżentelmenami"?
Trzy przesiadki w ponad dziesięciostopniowym mrozie zamiast jednej... Piętnastominutowe spóźnienie do pracy... A miało być tak spokojnie...

Ciąg dalszy, nieco już spokojniejszy, acz podobny nastąpił w drodze powrotnej. Okazało się, że niektórzy "panowie dżentelmeni" ucztują cały dzień i z braku kasy na taksówkę, wracają do domu (lub kolejną imprezę) autobusem, nie do końca grzeczni i łamiący zakaz palenia w miejscach publicznych, co poskutkowało (znów) interwencją pana kierowcy...

Nie wiedziałam, że można się aż tak ucieszyć, gdy wraca się do domu, jak ja wczoraj...

2 komentarze:

  1. Normanie nie do pomyslenia... swoja droga, dobrze, ze kierowca nie wpuscil ich do srodka...

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, myślę, że wtedy by się działo... Pozdrawiam cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń