17 listopada 2011

Żyjemy i dobrze się mamy...

Z cyklu rozmówki codzienne Niny i Szczęściarza:

Wtorek. godz. 5.30, Szczęściarz przygotowuje się do wyjazdu w delegację, Nina wstaje, co by przygotować siebie i dzieciaki do wczesnego wyjścia z domu, czego Szczęściarz nie rozumie, bo sam by jeszcze z pół godz. pospał, gdyby mógł

- Czemu tak wcześnie wstałaś?
- Muszę jeszcze m.in. ciuszki dla dzieciaków poszukać...
- Przecież one co rano na łóżku leżą...

tia.... położone mymi własnymi ręcyma...

Środa. Godz. podobna, Nina przygotowuje się do wyjścia, Szczęściarz śpi, choć czujnie :)

- Wyłożyłaś ciuszki dla dzieci do ubrania?
- A co? Nie leżą na łóżku ??? :)))))))

A co? też ok 6. rano mam poczucie humoru, a że nikt o tym nie wie, bo cała reszta mojego prywatnego świata śpi o tej porze? Jakoś to przeżyję....


Zaczynając pracę nie miałam pojęcia, jak może mnie wciągnąć codzienne życie... I nie przeszkadza mi to, że dzień do dnia podobny... Bardziej martwi mnie to, że przyjdzie mi na jakiś czas wrócić do dawnej stagnacji... Tak to właśnie czuję, mimo tego, że dane mi było spędzić z maluchami najważniejszy dla nich czas...
Pamiętam obejrzany kiedyś film dokumentalny o dzieciach, które cudem przeżyły, mimo wieloprocentowej szansy na ich nie przeżycie.... Wystąpiła tam kobieta, która przeleżała pięć miesięcy ciąży plackiem, by jej dziecko miało szansę się urodzić. Na pytanie, zadane po szczęśliwym porodzie, czy zdecydowałaby się na to po raz drugi odpowiedziała, że nie wie...
Też tak w tej chwili mam... Przesiedziałam z dzieciakami w sumie pięć lat i na myśl, że znów mam zrobić sobie przerwę, jestem przerażona... Z jednej strony wiem, że to dla malucha lepsze, z drugiej wiem, że znów robię krok wstecz... ech,życie...

Ale dość marudzenia, najważniejsze, że z Fasolką wszystko w porządku, tak przynajmniej usłyszałam na ostatnim podglądzie. Usłyszałam też, że jest mocno prawdopodobne, że Fasolka to nie Fasolka, tylko... Groszek :)

Tak więc Groszek reguluje ostatnio moje życie, dietę, czas i ilość snu... I "przez" Groszka jest mnie u Was mniej, bo wieczorami odpadam często już po 20...

Młodszy odkrywa co raz to nowe słowa. Ostatnio na tapecie jest "bzidko"

- Mamo, nie jub tak, to bzidko jest...

Ma też fazę "samo"... Mama jest "jego sama", nie siostry, miejsce na kanapie "samo", zabawka "sama"...

Żyjemy ostatnio "na okrągło". Życie się kula, a ja za chwilę zacznę... :)))

4 komentarze:

  1. Najlepsze czy nie najlepsze... nie wiem.Moja przyjaciółka wróciłą do pracy po pół roku. Na pół etatu. Zmusił to jej męża do większego zajmowania się dzieckiem niż to zwykle widzimy... na pewno nie może nikt powiedzieć, że jest złą matką.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja bym czekała przy łóżku aż te ciuszki jakimś magicznym sposobem zjawią się;) W końcu zawsze tak są:) Zabawne masz życie:) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmm, może to "wróżka ubraniuszka"? :0)

    www.margolaireszta.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. jestem za zm by zostać z dzieckiem w domu przynajmniej przez pierwszy rok jego życia. Wtedy maluch najbardziej potrzebuje mamy :) zdrowia!

    OdpowiedzUsuń