19 września 2011

Matka zerwana ze smyczy

Piątek. Nina, Szczęściarz, Młoda i Młodszy spakowani. Gotowi. Jadą "na wakacje". Młoda:

- Mamo, ja nie chcę takich wakacji :(

Sobota. Nina i Szczęściarz "porzucają" potomstwo na podwórzu u dziadków i mkną małe trzysta kilometrów. Z małymi wyrzutami sumienia, takimi malutkimi, tycimi, bo przecież dzieci chciały, owszem, zostać u babci, ale nie same, rzucone na pastwę psa, kota i kilku królików, o babci i dziadku nawet nie wspominając, a o wielkim podwórzu z piaskownicą, na którym mają spędzić cały weekend, bo przecież pogoda sprzyja, nawet nie warto pisać, bo to okropieństwo jest...

Po telefonie i dwóch sms-ach (bez odzewu, notabene), gdzie chciała wyrodna matka dowiedzieć się, czy dzieci przypadkiem nie szukają drogi do domu, dowiedziała się rzeczona wyrodna, że dzieci i owszem, są, ale o rodzicach zapomniały już były i za sierotki wychowywane przez dziadków uważają się, a matka nadopiekuńcza jest, bo nie powinna marnować cennych darmowych minut w ramach abonamentu swojego...

Cóż więc pozostało? Pojechali, uczestniczyli w oficjalnej części "pod krawatem", złożyli daninę w formie koperty z zawartością, a potem...
Ach, co to był za ślub.... A raczej wesele...

Zaczęło się niewinnie, a raczej jak zwykle.

- To co, żonka? Ty wracasz?

Mina nietęga, bo na stole coś, co tygryski lubią czasami, czyli czerwono- białe półsłodkie....
Jak to załatwić, skoro mężowski z kuzynem zdążyli się już pozbawić prawa do prowadzenia wszystkiego, poza żoną w tańcu?
Pięć minut później wyznała Nina swoje uwielbienie kuzynce, która posiada brata, któren po towarzystwo miał po nocy, rano znaczy się przyjechać.

Formalności skończyły się, a zaczęły tańce. Nogi wytrzymały, buty również, nawet mężowski się spisał. Nie ma to, jak zerwać, smycz, na której było się ostatnie pięć lat...
Wybawiła się matka za wszystkie czasy, wyskakała, nagadała do zerwania strun głosowych i bladym prawie świtem położyła do łóżeczka, by trzy godziny później stwierdzić, że czas wstać, bo...dzieci zaraz wpadną, by głód oznajmić... Gdy stwierdziła matka swoją pomyłkę (znaczy się, gdzie jestem, bo moja sypialnia to na pewno nie jest, dobrze, że mąż się zgadza?) było już za późno na powrót w objęcia Morfeusza... Znaczy się spała matka po weselu całe trzy godziny.

Niedziela. Wracają wyrodni rodzice do domu, śmigają co koń wyskoczy (taki prawdziwy, niemechaniczny, co to odgłos paszczą wydaje... bo z przyczyn długiego czasu wyrabiania dokumentów, prawa jazdy niestety "się wyrabiają", więc kontrola panów z radiowozu, w ramach przekroczenia prędkości niekonieczna byłaby, a ograniczeń prędkości na trasie co niemiara jest...), wjeżdżają na podwórze dziadków, wślizgują się do domu i...

- O mama, tata, już jesteście?

I tyle... wrócili do zabawy...
I teraz nie wiem, czy ja tej smyczy w całości nie zerwałam? A może czas najwyższy był na to?

7 komentarzy:

  1. Bo tej smyczy to się pewnie zerwać nie da nigdy ale właśnie odkryłaś jaka ona elastyczna jest;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj i dobrze mi z tym, Stokrotko, ach, jak dobrze :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurcze ja też tak mam. Jak zostawię smyki i się urywam to pędzę na złamanie karku, wszędzie biegiem, bo one pewnie tęsknią.... A jak wracam to zdarza się, że tego nawet nie zauważą :)). Chyba dzieciom czasem dobrze bez rodziców. A dziadkowie to przecież taaaakieee fajne zabawy wymyślają.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Nieopatrznie same sobie smycz do dzieci uwiązaną skracamy a potem zadziwienie, że potomstwo wbrew obawom zadowolone, że mama smycz popuściła, sobie ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Pewnie tej smyczy nie da się zerwać tak całkiem :( Ja z jednej strony marudzę, że całe dni spędzam z małą a jak się juz wyrwę to wracam szybko bo boje się, że beze mnie jej źle :( Czy kiedyś mi to minie? ;0)

    OdpowiedzUsuń
  6. Fajnie, że zabawa się udała :)))

    OdpowiedzUsuń
  7. Oczywiście mam nadzieję, że zerwanie smyczy oznacza w tym przypadku rozerwanie się a nie stwierdzenie, że lepiej Ci bez rodziny? :D

    OdpowiedzUsuń