9 czerwca 2014

Post anty-kulinarny, czyli o tym, dlaczego nie stworzę bloga o jedzeniu....

Jako, że dokopanie się do kuchni zajęło mi trochę czasu, dziś post anty-kuchenny. Nie- jadkowy znaczy się.

Pamiętam czasy, gdy Młoda zaczynała jeść coś więcej niż mleko, kaszki czy zawartość słoików z warzywkami. 
Uśmiechałam się pod nosem na narzekania rodziców, którzy wyhodowali sobie niejadków. Świadomie piszę "wyhodowali", bo stanie nad dzieckiem z powtarzanym, jak mantra "jedz", jest hodowaniem niejadka. 
Sama byłam nie raz świadkiem czegoś takiego i sama też wtedy miałam ochotę odstawić talerz i wstać od stołu.
 Mówiłam wtedy z dumą, że moje dzieci jedzą wszystko, co im podam na talerzu, po prostu cierpliwie czekam, aż im zasmakuje, nie zmuszając...

Taaaa... Tyle wymądrzania się.

Minęło kilka lat, dzieci mam troje. W dalszym ciągu łatwiej ich ubrać, niż wyżywić. Ale....

Gotowanie nie nastręcza mi problemu. Lubię pichcić, mieszać smaki, eksperymentować. Gotuję, piekę ciasta, bułki, kiedyś popełniłam nawet chleb.

Ale jak, do jasnej ciasnej, dobrać jedno menu dla trójki dzieci, z których jedno nie lubi ziarenek w chlebie, drugie je uwielbia, jedno nie lubi groszku, drugie kukurydzy i pomidorów, a trzecie mogłoby się odżywiać li i jedynie jogurtem, a na deser zostawiam męża wegetarianina???

Do tej pory nie było źle, rok szkolny pozwalał mi na odżywianie dzieci porcjami: drugie śniadanie, obiad w szkole/przedszkolu. 

Za chwilę zaczynają się wakacje i mam zagwozdkę...

Nic to, będę ich odżywiać lodami, to lubią wszyscy :)

2 komentarze:

  1. Ha! Można przeżyć. Osobiście przeżyłam, ba nawet się przyzwyczaiłam.

    OdpowiedzUsuń