Jadąc ostatnio najpiękniejszym-na-osiedlu słuchałam sobie radia, a tam jeden z dziennikarzy oznajmiał kolegom, że " trójka dzieci w domu, same najlepsze wirusy z miasta przynoszą"....
Coś takiego zanotowałam od lutego.
Zachorowała Młoda. Antybiotyk, leki, krople do nosa, wizyty u laryngologa, niania...
Młoda wyzdrowiała.
Zachorował Groszek.
Antybiotyk, inhalacje, syropy, krople do nosa, wizyty u pediatry, L4, niania....
Groszek wyzdrowiał.
Następnego dnia po kontrolnej wizycie potwierdzającej wyzdrowienie...
Młoda zagorączkowała. Syropy, gorączka, krople do nosa.....
Młoda wyzdrowiała. Uffff....
Minął jeden dzień.
Wracam wczoraj z pracy, Młodszy coś za spokojnie leży na łóżku.
Ból brzucha, gorączka, syropy, dziś niania....
Jeśli i ona zachoruje, to ja zwariuję......
Aha! w tzw. międzyczasie info w szkole o "włosowych lokatorach" a w przedszkolu, o tych bardziej wewnętrznych, z prośbą o obserwację pociech...
Przynajmniej przedszkolna ospa nam niestraszna, bo już za nami...
Boję się pomyśleć o weekendzie, bo wtedy przyjmuje nasz "ulubiony weekendowo-świąteczny" pediatra.....