Moje życie zdominowało czekanie. I nie jest to kwestią ostatnich miesięcy, bardziej- lat. Odkąd związałam się ze Szczęściarzem- na coś czekam. Od pierdołki typu "może byś coś zrobił? -za chwilę!", gdzie chwila trwa od godziny do kilku tygodni; po coś "o czym trzeba doczytać u wujka googla" czy "dopytać fachowców".
Ostatnio czekam na zmianę opon zimowych (tak, tak, nadal jeżdżę na zimowych, choć lato puka do okien...). Tu problemem jest fakt, że bezpośrednio przez zmiana NA zimowe rozwaliłam oponę (dziecko we mgle wysokiego krawężnika nie zauważyło...) i trzeba najpierw zakupić takową... A kilkakrotnie byłam już świadoma prób naciągnięcia mojej skromnej osoby na niepotrzebne rzeczy, bo kobiecie dużo wcisnąć można (dzięki ci, Panie za sąsiada- mechanika, który wręcz gasi moje zapędy inwestycyjne w zieloniutkiego), więc mąż się do czegoś przydaje (czasami.....).
Oprócz czekania na inicjatywę mężowską, czekam na pożegnanie głupio-mądrego etapu życia Młodej. Wiem, że pięciolatki już tak mają (w końcu niejedna przewija się przez nasz dom), ale doprowadzanie do szewskiej pasji Młodszego czy mnie i czerpanie z tego dzikiej radości jest ..... wrrrrrr.....
Wczoraj wieczorem Młoda bawi się w swoim łóżku i co chwilę słychać:
- Mamooooooo!!
Po którejś już próbie spacyfikowania szkodnika, idzie do niej Szczęściarz:
- Młoda, możesz się bawić, ale daj Młodszemu zasnąć, nie krzycz tak! Czy w przedszkolu nie macie czasu na cichą zabawę, pani nie prosi was o ciszę? (wiem, że mają taki czas po obiedzie, gdy maluchy idą spać...)
- Mamy, pani prosi o ciszę...
- I co wtedy robicie?
- Nie słuchamy jej...
Udusić, to mało....
Oburzonam od wczoraj! Tak się nie robi! Inaczej "ustalałyśmy"!!!
Było nas trzy. Trzy, które na co dzień się wspierały, wymieniały niusami czy innymi "ważnymi" szczegółami.
I co? I pstro! Miałyśmy rodzić w tym samym czasie (taki malutki zbieg okoliczności)!
Jedna "rozsypała się" w piątek, druga wczoraj...
Koleżanki tak nie robią!! Miały czekać! Ja też chcę!!!