Nie mieszkam w domu. Mieszkam w samochodzie. Wiedziałam, że tak będzie, gdy się przeprowadzaliśmy, ale teoria a praktyka...
Weekendy są za krótkie, a tygodnie za długie.
Dzieci za szybko rosną, ja robię się coraz starsza...
Czas leci.
Są gorsze i lepsze dni. Są też śmieszne i te mniej...
Są też i takie, jak dziś , gdy nie wiem, co powiedzieć....
Tak więc niezbyt krótko: mamy ferie. W tym roku poszliśmy "na pierwszy ogień".
Niby nic. Dzieci posiedzą w domu, w końcu dwie trzecie z nich to już nastolatki. Najmłodszy, co prawda, dopiero na początku podstawówki, ale po pierwsze matka dzieciom pracuje tylko przed południem, a po drugie nie wchodząc w drogę Starszemu, Groszek zwiększa swoje szanse na szczęśliwe i długie życie.
Tak było w ostatnie wakacje i się sprawdziło.
Dzieci szczęśliwe gniły rano na kanapie. Około południa uaktywniały się odkurzając i wykonując inne czynności konserwujące powierzchnie płaskie tak, by matka dzieciom zadowolona się okazała.
I tak miało być teraz.
Ale to byłoby za proste.
Tak więc około niedzieli odezwali się Dziadkowie z propozycją pomocy. Nieświadoma niczego zgodziłam się, wszak Teściom się nie odmawia (tak przynajmniej twierdzi Szczęściarz).
Więc przyjechali. W poniedziałek. W swej naiwności myśleliśmy, że będzie jak zwykle. Babcia nasmaży placuszków, pograją z dziećmi w planszówki, pójdą na spacer i wrócą do domu.
Myliłam się, oj jak myliłam...
Babcia i dziadek mieszkają z nami już trzeci dzień. Dzieci wyrwane z rutyny nie mogą się odnaleźć. Ja nie mogę znaleźć miejsca w domu, a Szczęściarz..... pojechał w delegację na drugi koniec kraju. Na szczęście ferie trwają tylko dwa tygodnie, więc może przeżyjemy?
Sytuacja jest o tyle dziwna, że dotychczas nie spotykana. Dziadki szybko się zwykle ewakuowali. A teraz, nie zważając na krzyki, kłótnie i niechęć do wykonywania rozkazów przez Potwory, twardzi są. Nie poddają się.
O co chodzi?