18 października 2014

Nie muszę, bo chcę.....

Gdy wychodziłam wczoraj z pracy, po upiornie ciężkim tygodniu, zmęczona maksymalnie, z bolącymi stopami, o reszcie człowieka nie mówiąc, pomyślałam. Niby nic, każdemu się to zdarza.... Ale ja pomyślałam o tym, jak to byłoby wrócić do wczoraj posprzątanego (i dalej czystego) domu, gdzie tak po prostu mogłabym usiąść i nikt niczego by ode mnie nie chciał. Mogłabym położyć się z książką pod kocem, kurując (znów) wściekle bolące gardło. Nie musiałabym odgruzowywać mieszkania, zbierać tryliona  skarpetek (i innych równie potrzebnych części garderoby) z podłogi. Nie musiałabym zaczynać czegoś, by już za chwilę porzucać zajęcie, by odebrać dzieci z przedszkola  zerówki (Młodszy mocno się oburza za przejęzyczenie) i autobusu szkolnego. Nie musiałabym.....

Ale chcę, będę to robić. Bo nie wyobrażam sobie innego zakończenia dnia niż odsyłanie ich jak bumerangi do łóżek, po wysłuchaniu repertuaru wrzasków Groszka (bo który dwulatek tak wcześnie chodzi spać?)...
I choć czasem mam ochotę ich udusić... 

 Miłej soboty :)

5 października 2014

I śmieszno, i smutno, czyli o własnym czepianiu się sprawa nie do końca poważna.....

Po wykupieniu czwartego kompletu leków ( o L4 nie wspominając) podtrzymuję to, co poprzednio....

I z nadzieją na lepsze, zdrowsze czasy, dziś dla odmiany historia "sklepowa".

Turlam ci ja się spokojnie pomiędzy półkami w przydomowym supermarkecie. Z racji tego, iż ostatnio była to moja ulubiona rozrywka (delegacje Szczęściarza, L4 na dwoje z trójki potworów, zakupy dla siostry będącej w szpitalu ze swoją córcią... itp....) spędzałam tam sporo czasu, nierzadko poświęcając go na "czytanie ze zrozumieniem".
Co, innymi słowy, znaczy, że porównuję i sprawdzam skład i cenę produktów. A, że mam paskudną dla co niektórych cechę (o czym poniżej), nie mogłam przejść obojętnie obok...

To, że niektóre ceny przekreślano tam, wypisując obok "super promocję" w wyższej cenie, kwitowałam uśmiechem, zastanawiając się, czy ktoś "łyknie" świetną okazję...

Ale tego dnia zobaczyłam coś, co mnie zatrzymało, wprawiło w zdumienie i pilną chęć spotkania kogoś z personelu w celu pokazania powyższej i poprawienia. Nie potrafię, no, po prostu nie potrafię przejść obok ceny, która żółtym tłem i wielkimi czarnymi literami zachęca mnie, bym kupiła BERZOWY TALERZ..... 
Może się czepiam, ale coś takiego mnie razi....

Szukam ci ja więc kogoś, z kim mogłabym wspólnie się pośmiać, bo zdaję sobie sprawę, że to niekoniecznie ktoś od nich, a po prostu system mógł wygenerować ów kfiatek :)

Idę sobie spokojnie przez sklep... 
O! Jest! Pani W Żółtej Koszulce. Nawet nie za bardzo zajęta, więc uśmiechnięta podchodzę i zagajam, jak najbardziej przyjaźnie:

- Dzień dobry, nic w zasadzie niemiłego się nie stało, bardziej śmiesznostka, ale może warto byłoby TO poprawić?

 PWŻK przypatruje się karteczce, próbując rozkminić, czego baba od niej wymaga?

- 4,49.... Hmmm.... Jeśli cena się nie zgadza, proszę podejść do kasy...

Teraz ja nie zrozumiałam... Nie widzi tego, czy to ja taka czepialska jestem?

- Proszę pani, tu jest błąd w pisowni, może warto byłoby go poprawić?

Zrzedła mi już nieco mina. A gdy dodatkowo zobaczyłam twarz kobiecinki, która kompletnie nie wiedziała, o co się jej czepiam, zaczęłam się więc wycofywać. I wtedy usłyszałam:

- Nie mam okularów, może mi pani to przeczytać?  

...co nie przeszkodziło jej w przeczytaniu nieco mniejszej ceny....

Stwierdziłam, że zaczynam bać się czasów, gdzie znajomość pisowni języka, którym na co dzień się posługuje jest na takim opłakanym poziomie. 
Czuję się stara, bo uświadomiłam sobie, że jestem z pokolenia, które potrafi napisać list, a nie tylko maila czy sms.....

I czytam książki drukowane. 
Ba! Ja je kupuję!

I na koniec pytanie: zostawiać takie historie dla siebie, wiedząc, że poza mną nikt może błędu nie zauważyć (bo się czepiam), czy mimo wszystko czepiać się, licząc się z opinią czepialskiej i kompletnym niezrozumieniem tematu?
A może się po prostu nie czepiać?