Nowe doświadczenia nie zawsze są pozytywne. Nie zawsze są miłe. Czasem bolą. Tak właśnie mam w tej chwili. Okazuje się, że to, w co całe życie wierzyłam, nie do końca jest takie, jakie się wydawało. Moje fundamenty mocno się zachwiały i tylko dzięki temu, że ma mnie kto wesprzeć, nie runęły... A może dlatego właśnie tąpnęły? Bo dotarło, że może być inaczej?
No cóż, czasem trzeba sobie wszystko ułożyć jeszcze raz.... I do tego ciągle żyć tak, by wydawało się, że nic się nie zmieniło..... Wyciszyć się, przestać analizować i przeć do przodu, bo życie jest krótkie...
A w tak zwanym międzyczasie, całkiem prozaicznie, chorujemy, przekazujemy sobie kaszle, katary, anginy, pytania, co dziś zrobić z małolatami: puścić do szkoły, przedszkola czy może jednak nie?
Na koniec, co by nie było tak smętnie...
Młodszy wyznaje mi miłość:
- Mamo! Kocham cię! Nigdy cię nie zjem!
I tym optymistycznym akcentem, życząc, byście nie zostali zjedzeni, życzę miłej niedzieli :)