8 lipca 2013

Urlop story part 1. czyli kobieto! opanuj się!

Długo nie mieliśmy żadnych planów urlopowych, aż wreszcie wypełzły z kąta. 
Są! 
Znaczy się, jedziemy...
Nie planujemy konkretów, jakoś to będzie (ulubione powiedzenie mojego ślubnego szczęścia).

Jak już pisałam, plany lubią się zmieniać... 
Swoją drogą, dlaczego  "plan" jest rodzaju męskiego, skoro to (podobno) kobieta zmienną jest?

Tak czy inaczej, skoro pediatra dała swoje błogosławieństwo, można ruszać.

Prawie południe, wracam z przychodni, nie spakowani, pewnie uda nam się jutro wyruszyć. Tak przynajmniej zakomunikowałam Szczęściarzowi, wracając do domu... 
Tak myślałam niestety tylko ja... Wenusjanka, znaczy się. Mój Marsjanin miał odmienną opinię. Wchodzę spokojnie, niczego nieświadoma do domu i od progu słyszę:

- Mamy 30 minut na spakowanie, potem ruszamy, bo jesteśmy już umówieni.
- Szczęściarz, zlituj się, poza listą rzeczy do spakowania, nie mamy nic...
- JA już jestem spakowany!

(na to mój, dumny z siebie, mąż). 
Uwierzcie mi, spakowanie czterech osób na dwa tygodnie w pół godziny NIE jest możliwe. Co prawda lista spełniła swoją powinność (gdyby mój szef wiedział, co robię w godzinach pracy...), ale i tak kilka rzeczy musiałam dokupić po drodze...
Dowiedziałam się też jednej ważnej rzeczy. Jaki początek, taki ciąg dalszy...I tak też  dalej poleciało...

Gdy już euforia wyjazdu opadła (znaczy się, po półgodzinie jazdy, gdy małolaty zaczęły się kłócić, "mamo jeść/ pić/ siku"), z tyłu rozległo się gromkie:

- Kobieto! Opanuj się!!!

Młodszy opryskany przez siostrę trzema kroplami cieczy o wzorze chemicznym H2O, zareagował jak diabeł (-ek, taki malutki, maciupeńki) na święconą wodę...

Dzień 2.
Godz. 8.20. Mazury. 
Szczęściarz, jako prawdziwy głowa rodziny wraca z "polowania" przynosząc zakupy do domu. W planach wycieczka statkiem. Dobrze byłoby włączyć lapka, co by sprawdzić godzinę wypłynięcia. Nina i dzieci w piżamach.

- Nina, za 40 minut wypływamy!

Tornado i twister to przy tempie naszego urlopu mały pikuś... Niemniej 20 minut później ubrani i spakowani, z niedowierzaniem słuchamy, by na komunikat Szczęściarza 

- To ja się jeszcze wykąpię...

wydać z siebie gromkie "NIE!!!"

Dzień 3.
Miało być spokojnie i powoli. "Tylko" spotkanie ze znajomymi, małe 150 km dalej... Piję rano spokojnie kawkę, gdy słyszę

- Musimy się streszczać, bo oni wyjeżdżają na wakacje i jesteśmy umówieni na 13.....

Dzień 4.
Dla odmiany Puszcza Białowieska. W planach przejazd kolejką (to takie wąskotorowe ustrojstwo, które wiozło nas przez las, bagna, grzęzawiska, tabuny końsko-wściekle-gryzących much do miejsca postoju, by za godzinę wrócić, ale za to pięknie tam i poziomki rosną przy postoju...)

W zasadzie nie powinnam się już dziwić, gdy do jadalni wpada Szczęściarz i od progu rzuca:

- Zbieramy się, bo za pół godziny wyjeżdżamy!

Mam wspominać, w jakim stopniu byliśmy ubrani?


Urlop trwa, przygotowuję się psychicznie na ciąg dalszy :)
To mówiła dla Państwa Nina, czyli ja, czyli mistrzyni pakowania :) 
Miłego dnia :)