Wziął i zgubił...
No, zgubił, przynajmniej tak mówi...
Po siedmiu latach...
Ech...
Poszedł, zdjął, schował i wypadła...
Moja została bez pary... Już tęskni...
******************
Odkąd, podczas "naszej" trzeciej ciąży, Szczęściarz "nauczył" się nader przydatnej facetowi czynności, jaką jest prasowanie, robi to regularnie. Przynajmniej, jeśli chodzi o jego osobiste rzeczy.
Odkąd nauczył się prasować, co dzień obserwuję, jak z uporem godnym maniaka prasuje przód koszuli, bo przecież ubiera marynarkę :)
Kilka dni temu w przypływie miłości do męża zaproponowałam, żeby zjadł spokojnie śniadanie, a ja zastąpię go przy desce.
Wyprasowałam tradycyjnie przód (normalnie nie potrafię wykonać pracy w połowie. Albo robię wszystko, albo wcale. Ale, skoro "przykład idzie z góry"... Nawet, jeśli ta góra jest aż 3 cm wyższa :)
Wołam delikwenta, prezentuję koszulę i pytam, czy wystarczy. Spojrzał na mnie z niedowierzaniem i ledwie słyszalnym:
- No wiesz???????