15 lutego 2012

Nocne rodziców rozmowy

Oznajmiłam wczoraj Szczęściarzowi:

- UFO widziałam!

(naprawdę widziałam! na przystanku tramwajowym! Z zielonymi włosami, w czarnych buciorach na koturnie, trupim makijażu, czarnym skórzanym płaszczu i nabijanych ćwiekami słuchawkach na uszach)

Na co słyszę:

- Ty sobie pomyśl, że możemy za kilka lat mieć takie UFO w domu!

I teraz nie wiem, czy śmiać się, czy bać się?

13 lutego 2012

Mały mądrala

Jak to zawsze mówi moja bratowa- dzieci w pewnym momencie zaczynają "używać mózgu".

Sytuacja z wczoraj.
Młodszy zaczął mieć kulinarnie fazę "nie jubię". Zasadniczo nie wciskam dzieciom jedzenia do buzi, nie chcą, to nie, zgłodnieją, same przyjdą.
Robiłam wczoraj na obiad zapiekankę warzywną. Zawsze po pokrojeniu marchwi zgłasza się do mnie kolejka głodnych betakarotenu... Wczoraj Młodszy tradycyjnie rzucił"nie jubię". Mówię mu więc, że marchewka to witaminki i...

-... wszyscy lubią marchewkę, synku, nawet króliczki!
- To daj ją króliczkowi!

Krótko i na temat :)

12 lutego 2012

Integracja z gołębiami w tle

Mamy sąsiadów. Żadna nowość, prawie każdy ich ma. Z sąsiadką znamy się już jak te, no, łyse... konie arabskie płci żeńskiej :) . Mamy też gołębie. Wredne szkodniki, zanieczyszczające, z niewiadomych dla mnie przyczyn, parapet w naszej sypialni, przesiadując na nim... Ale o gołębiach później...

Już od dawna napomykałyśmy z Sąsiadeczką, że czas naszych chłopaków zintegrować. W końcu i my się już znamy długo, a oni- Imiennicy...
Okazja nadarzyła się wczoraj. Imiennicy odholowali wieczorem zieloniastego do mechanika i wracając zajechali do delikatesów.
Okazało się, że nieplanowana integracja przebiegła nadzwyczaj pomyślnie (zaczynam się zastanawiać, czy następnej nie przeprowadzą we własnym gronie :)))
Dzieci, sztuk troje, spały snem sprawiedliwego w drugim pokoju, a my się integrowaliśmy.
Jako, że z racji ciąży, moje napoje były bezprocentowe, promile we krwi były mi obce. "Zapomniałam", że Szczęściarz dziś nieco zmarnowany jest rano....

A w niedzielny poranek, jak zwykle o tej porze dnia, wredne szkodniki grzechocą mi na parapecie za oknem. Ponieważ to nie pierwszy raz, zrobiłam to, co robię zawsze w mej bezsilności, czyli załomotałam pięścią w szybę, odganiając wredoty.

No i oberwało mnie się od męża...
Zdziwiona faktem, że nagle mu się nie podoba coś, na co nigdy nie zwracał uwagi, przypomniałam sobie, że biedactwo cierpiące, a ja mu pogrom nad głową urządziłam...
Brzuch od śmiechu jeszcze mnie boli, zła żona ze mnie, zupełny brak empatii...

11 lutego 2012

Dzień świra czyli efekt motyla...

Filmowo dziś, ale tylko w tytule..

Jestem "dumną"posiadaczką jednego z niewielu już (w tej chwili, bo i mróz zelżał) modelu "auta sezonowego" czyt. Nina posiada zielonego, a kula się środkami komunikacji miejskiej i podmiejskiej.
W związku z tym wstaje się przed świtem, idzie się na autobus na osiedlu, jedzie się tymże autobusem do pętli i przesiada się do tramwaju, którym jedzie się do miejsca zwanego zakład pracy. Godziny odjazdów tychże, dopasowane do siebie, pozwalają nie spóźnić się i bez narażania na szalony wzrok tych, którzy chwilę po siódmej wchodzą w nasze progi, zrobić sobie coś rozgrzewającego do picia i odmarznąć.
Tyle w teorii.

Gdy nadchodzi tytułowy dzień świra okazuje się, że autobus, co prawda, odjeżdża punktualnie, ale spotyka na swej drodze kilku zakapturzonych "panów dżentelmenów", którzy dopiero skończyli imprezę i postanowili "złapać" sobie właśnie ten autobus. Gdy kierowca (i słusznie) nie chce ich wpuścić, bo toto i pijane, i pomiędzy przystankami, "panowie dżentelmeni" zupełnie niechcący, przez przypadek łamią mu wycieraczki...
I w tym momencie pana kierowcę dopada amnezja. Wzywając pomoc w postaci naszej nieocenionej policji, zapomina całkowicie o tym, że wiezie pasażerów chcących z zupełnie niewiadomych mu przyczyn zdążyć do miejsca, dzięki któremu stać ich na bilet miesięczny... Niepojęte... Zdziwieni pasażerowie słyszą szczątki rozmowy pana kierowcy "... tak, zaczekam na przystanku..."

Tu następuje część niecenzuralna (w związku z tym zostaje ona pominięta), po której panu kierowcy wraca pamięć i wiezie pasażerów do najbliższego, pozwalającego na przesiadkę przystanku.

Efekt spotkania z "panami dżentelmenami"?
Trzy przesiadki w ponad dziesięciostopniowym mrozie zamiast jednej... Piętnastominutowe spóźnienie do pracy... A miało być tak spokojnie...

Ciąg dalszy, nieco już spokojniejszy, acz podobny nastąpił w drodze powrotnej. Okazało się, że niektórzy "panowie dżentelmeni" ucztują cały dzień i z braku kasy na taksówkę, wracają do domu (lub kolejną imprezę) autobusem, nie do końca grzeczni i łamiący zakaz palenia w miejscach publicznych, co poskutkowało (znów) interwencją pana kierowcy...

Nie wiedziałam, że można się aż tak ucieszyć, gdy wraca się do domu, jak ja wczoraj...

3 lutego 2012

Dorosły by tego nie wymyślił czyli dziecięca filozofia

Dzisiejszy poranek (swoją drogą okazuje się, że rano najwięcej się u nas dzieje). Młodszy nie śpi od 6:04. Przyznaję, poszłam na łatwiznę i bajki z soczkiem dostał, jak chciał. Godzinę później wstaje Młoda, dołącza do brata na kanapie i słychać zza ściany ich dialog:

- Djaczego juz wstałaś? (jakby on spał jeszcze i go siostra obudziła...)
- Bo nie można leżeć cały dzień.

Po czym moje starsze dziecię zaległo na kanapie... :)
**********************
Kilka godzin później tłumaczę Młodemu, dlaczego nie dam mu trzeciej pomarańczy

- ... bo tata zjadł resztę. (święta prawda, gdybym kupiła worek, też by zjadł...)
- Tata jest nieładny! (wniosek poparty tonem głosu i założonymi rękoma, znaczy się naprawdę tak myśli!)
- Dlaczego tak mówisz, synku?
- Bo zjadł wszystkie pomajańcze!
**************
Wczorajszy dyżur w domu miał Szczęściarz. Dzwoni do mnie i relacjonuje, szczęśliwy jak gwizdek:
- ... Włączyłem im TWÓJ komputer (???) , żeby porysowali sobie w paint-cie (ulubiony ostatnio program małolatów) i poszedłem się kąpać. Kończę prysznic i słyszę ciszę, znaczy się, trzeba zajrzeć do potomków. Wyobraź sobie..... odłączyli myszkę od mojego laptopa, podłączyli drugą do twojego i działali na dwie....
- ??? To tak można?????
- Nie wiem, ale im działało...

Takim sposobem nieletni wymyślili coś, na co ani Szczęściarz, ani ja, byśmy nie wpadli. Widocznie trzeba mieć do tego góra pięć lat...

2 lutego 2012

Impuls sprzed lat

Przed laty odwiedziłam księgarnię (nie przypadkiem) i na jednym ze stołów zobaczyłam książkę. Tomik wierszy przypadkiem powędrował w moją stronę i, przypadkiem otworzył się na jednym z wierszy. Poezję czytuję rzadko, wolę prozę, niemniej dla tego wiersza kupiłam tomik i przeczytałam "od deski do deski". Przypomniałam go sobie wczoraj, na wiadomość, że jego autorka odeszła, a ja pomyślałam, jak różne może być nasze widzenie świata, jaki bogaty był Jej świat...

Mała dziewczynka ściąga obrus

Od ponad roku jest się na tym świecie,
a na tym świecie nie wszystko zbadane
i wzięte pod kontrolę.

Teraz w próbach są rzeczy,
które same nie mogą się ruszać.

Trzeba im w tym pomagać,
przesuwać, popychać,
brać z miejsca i przenosić.

Nie każde tego chcą, na przykład szafa,
kredens, nieustępliwe ściany, stół.

Ale już obrus na upartym stole
- jeżeli dobrze chwycony za brzegi-
objawia chęć jazdy.

A na obrusie szklanki, talerzyki,
dzbanuszek z mlekiem, łyżeczki, miseczka
aż trzęsą się z ochoty.

Bardzo ciekawe,
jaki ruch wybiorą,
kiedy się już zachwieją na krawędzi:
wędrówkę po suficie?
lot dookoła lampy?
skok na parapet okna, a stamtąd na drzewo?

Pan Newton nie ma jeszcze nic do tego.
Niech sobie patrzy z nieba i wymachuje rękami.

Ta próba dokonana być musi.
I będzie.
Wisława Szymborska

1 lutego 2012

Siedem plag i mróz po pachy

Zawsze lubiłam zimę. Ze śniegiem, mrozem, wszystkimi dobrodziejstwami inwentarza. Dziś znalazłam wyjątek od tej reguły.

W zeszłym tygodniu Szczęściarz zakomunikował mi, że znów samotną matką pobędę. Wyjechał wczoraj i od wczorajszego popołudnia na wdechu czekałam, co? Bo, że się wydarzy- to pewnik, tylko co?

Dziś rano- planowe spóźnienie do pracy, bo przedszkole otwierają o tej samej porze, o której powinnam być w pracy, tyle , że ona mieści się po drugiej stronie miasta. Ukułam misterny plan- wstanę wcześniej, przygotuję się i dzieci do całego dnia, szybciutko w samochód, przedszkole, praca, powrót i dzień uważamy za udany.

Plan się powiódł do punktu :przygotuję się.
Po obudzeniu Młodej spojrzały na mnie czerwoniutkie, zaropiałe oczęta..... I sprawa się rypła, jak już kiedyś filmowcy stwierdzili...

Do pracy pójść musiałam, przynajmniej na 3 godziny, więc ubieram dzieci, mus był, do przedszkola. Wychodzimy z domu.

Punkt 3. planu- samochód. Mój zamek centralny żyje własnym życiem, znaczy się, w mrozie albo się zielony nie zamyka, albo nie otwiera, dowolność całkowita.... Dziś się nie otworzył... Zdeterminowana pognałam do domu po kluczyki od całkowicie-służbowego-auta-Szczęściarza, które ów zostawił był w domu. Zadowolona z własnej pomysłowości umieściłam małoletnich w fotelikach i..... I....
I jeszcze raz spróbowałam odpalić całkowicie-służbowe-auto-Szczęściarza... Jego akumulator ogłosił zgon... Prawie płacząc z bezsilności zamówiłam taksówkę pod przedszkole i sama pognałam tam z dziećmi. Ku mojemu zdziwieniu taksówka była szybciej, no, choć to...
Zostawiając małoletnich, mówiąc im, że przyjadę wcześniej, pobiegłam do taxi, by dojechać na przystanek tramwajowy... Prawie nie spóźniona (poza planowym spóźnieniem) dotarłam wreszcie do pracy, by nawet nie usiadłszy za trzy godziny zacząć gonitwę w stronę domu, z powrotem po dzieci, w międzyczasie umawiając się do pediatry i kombinując, co zrobić, by jutro do pracy pójść? Nie wierzę, w to, co mówię, ale przydaliby mi się teściowie na miejscu...
Życie kobiety w ciąży nie jest sielanką...